Drogi pamiętniku,
szczerze,
to nie sądziłam, że to napiszę, a tym bardziej, że tak szybko, ale… Kurczę no,
tęsknię. I to z każdym dniem coraz bardziej. Za domem, za mamą, tatą, Jas,
Bruderem… A najgorsze jest to, że czasem aż nie umiem sobie z tym poradzić.
Kulę się na łóżku w hotelowym pokoju, ściskam poduszkę i myślę o domu. Czasem
poleci mi łezka albo dwie, ale staram się nie płakać. Przecież nie jestem już
malutkim dzieckiem, a poza tym przecież tego właśnie chcieliśmy. Spełniamy
marzenia! Gramy koncerty, podpisujemy się na okładkach płyt naszego dema (swoją
drogą to David w końcu wypuścił kolejny nakład i co chwilę melduje nam, ile już
zostało albo ile już się sprzedało), mamy swoich fanów…
Aa. Jedna istotna
kwestia. Anty fanów też już mamy. A tak konkretniej to ja.
No, serio, mówię
poważnie. Lepiej nie będę przytaczać sytuacji, która zaszła na lodowisku, bo
sama będę ją pamiętać długo, a teraz naprawdę wolałabym do tego nie wracać.
Napiszę tylko, że chyba jeszcze nigdy się tak nie bałam. Naprawdę.
W ogóle jakoś tak smutno
dzisiaj piszę. Jak nigdy… Ta rozłąka naprawdę daje mi się we znaki, nie wiem
jak chłopakom. Wiem, że Adrien wciąż myśli o Anke, Frodo może tęsknić za swoimi
kotkami, a Matthias… W sumie nie wiem, za czym. Chyba za niczym. Ale ja tęsknię
bardzo. Muszę sobie urozmaicić życie, żeby tak często o tym nie myśleć. Chyba
zacznę robić głupie dowcipy Szczocie. Hm… To nie jest głupi pomysł! :D Już
nawet mam kilka „żarcików” w zanadrzu (trzeba było jakoś przeżyć w szkole),
także strzeż się, trollu! Dosięgnie cię ręka… Eee… Sprawiedliwości to nie, ale
czego? Dobra, nie ważne. Ważne, że oberwiesz w końcu tak, jak ci się należy, o!
W ogóle to do kitu z tą
ochroną. Kilka dni, a ja już mam dość. Czasem ma się takie uczucie (słuszne
bądź nie), że ktoś nas śledzi. Tutaj jest to cały czas. Ciągle ktoś za tobą
idzie, ktoś cię obserwuje. I niby zdajesz sobie z tego sprawę, ale jakoś ciężko
jest przejść nad tym do porządku dziennego. I jeszcze ten ochroniarz, który mi
się trafił… Ojoooooojoj, masakra! Co za sztywny… sztywniak! Serio! Ani z nim
pogadać, ani pożartować. Poczucie humoru ma jak stara para brudnych kaloszy. A
wydaje mi się, że nawet one mają większe. Chyba ma bardzo ubogi słownik, bo do
tej pory nie usłyszałam od niego ANI JEDNEGO całego zdania. I nie mówię tu o
zdaniach podrzędnie złożonych, gdzie tam. To by go chyba zabiło. Jak poznałam
Barney’a to myślałam, że te plotki o bezmózgich mięśniakach jako ochroniarzach
to tylko takie gadanie, a tu proszę. Co za fail…
Ooooo, właśnie! Że też
nie pomyślałam o tym wcześniej! Co za yeti ze mnie… Zapytam Davida i może uda
mi się zamienić tę chodzącą elokwencję na Barney’a! Byłoby extra, naprawdę.
Oj, sorki. Telefon mi
dzwoni. Hm, obcy numer...
A tak przy okazji –
lubię swój dzwonek, niech sobie jeszcze podzwoni :D
Ahahahahahahahahahahahahaha!
No, nie mogę przestać
się śmiać, choć nie ma w tym nic śmiesznego, ale hahahahaha!...
Dobra, już się
wyśmiałam. Tylko, żeby napisać, kto dzwonił, muszę opowiedzieć wszystko od
początku.
A więc… Dzwonił Fabian.
Fabian to fotograf,
którego przyprowadził David któregoś dnia. Powiedział, że on zrobi nam pierwszą
sesję zdjęciową, a potem zostanie na stałe jako nasz osobisty fotograf.
Odparłam, że chyba śni i żeby spadał. Bo sorry Gregory! Ja mu już dużo
wcześniej powiedziałam, że chcę, żeby to Jas była naszym fotografem. Chciałam
mu nawet pokazać jej zdjęcia, bo publikuje je na jednej stronie internetowej,
ale wykręcił się brakiem czasu. A teraz przyprowadza jakiegoś pożal się Boże
facia, który umie trzymać aparat i może w ogóle rozmowy o Jas nie było? Pff,
niedoczekanie. W końcu zmięknie, albo sam będzie nam robił zdjęcia. Tsa, jasne,
chyba kalkulatorem :/
A wracając do Fabiana,
to wydawał się ok. Ładny miał uśmiech. I oczy też. I mi dłużej ścisnął rękę. A
w ogóle to mi puścił oczko. Rany, podniecam się jak jakaś hot 13. Nie ważne, bo
dzwonił i pytał, czy nie poszlibyśmy na kawę. A ja na to: „Sorki, nie lubię
kawy za bardzo”. Zaczął się śmiać, a ja przecież powiedziałam poważnie. I
zapytałam, czy przypadkiem nie szkoda mu kasy na wyjazdy i hotele, bo mnie nie
ma w Niemczech, a on nie będzie za nami jeździł o głupią kawę. I co
odpowiedział? Że on teraz też jest w Chorwacji na sesji zdjęciowej do Vouge’a
(to ta głupia gazeta głupiego Szczoty), a my mamy tu zostać na dwa koncerty,
więc to nie problem. Już sama nie wiedziałam, jak go zbyć, chociaż chyba tak
naprawdę chciałam się z nim zobaczyć. W końcu powiedziałam, że ok., ale nie
chcę iść do kawiarni, bo ich po pierwsze, nie lubię, a po drugie, po mojej
ostatniej przygodzie z fanami TH/antyfanami moimi wolę nie pokazywać się w
miejscach publicznych. Ach, no i wspomniałam, że mam ćwierć inteligentnego
goryla na karku od świtu do nocy, to powiedział, że coś wymyśli.
Szczerze? To chyba nie
wypali, bo nie podał nawet żadnej konkretnej daty. Na koniec powiedział tylko
„To jesteśmy umówieni, Płomyczku” i się rozłączył. Jakoś tego nie widzę, ale
podoba mi się ksywka „Płomyczek”. Słodkie :)
Wpadło mi coś do głowy.
Będę tu zapisywać jakieś anegdoty z życia Killing Pleasure to potem łatwiej
będzie to razem zebrać i ogarnąć. Nawet mam już jedną, a zdaje się, że i druga
mi się przypomina. Ale po jednej na wpis, żeby za szybko się nie wyczerpały.
Frodo kocha koty.
Naprawdę, ma obsesję na ich punkcie! W
domu ma trzy, a jakby mógł (czyt. Anneliese, żona jego brata, zakopałaby topór
wojenny z kiciusiami) to miałby jeszcze trzy. Nie są rasowe, Frodo wszystkie
wziął ze schroniska. Jeden jest biały jak śnieg z krótką sierścią , czarną
końcówką długiego ogona i prawym uszkiem z ciemną łatką, a nazywa się Frosch,
bo jak był malutki i ktoś chciał do niego podejść, podskakiwał jak żabka. Drugi
też ma krótką sierść, ale jest szarobrązowy w ciemne cętki i wołają na niego
Tiger. Aczkolwiek przychodzi tylko na dźwięk wsypywanej karmy do miski. To indywidualista, nie lubi
głaskania, chodzi gdzie chce, kiedy chce, tak samo wraca… Tiger nie przepada za
ludźmi przez to, co wycierpiał, jak był mały. Ale Frodo go kocha i my też, i
wierzymy, że on o tym wie.
I ostatni ewenement!
Najlepszy z całej trójki. Niesamowity pieszczoch i ciekawski odkrywca. Tolek
Łobuziak. Ma dłuższą czarną sierść, która sterczy mu na wszystkie strony. Przy
pyszczku ma kilka siwych pasemek, przez co czasem wygląda jak szaleniec.
Wszędzie chodzi za Frodo, ładuje mu się do łóżka, zagląda do talerza, nikogo
się nie boi i do każdego łasi – serduszko ma na wierzchu. I kiedyś właśnie
Tolek przyszedł za Frodo na próbę. Grzecznie położył się na półce na narzędzia
nad nami i obserwował. A akurat tamtego dnia Matthias zabrał świecącą koronę z
różowym puszkiem siostrze swojej ówczesnej dziewczyny. Odkąd ją założył i
zaczął się wygłupiać, Tolek nie spuszczał wzroku z niego i z tej korony. Tylko
ogon majtał mu się na wszystkie strony. Aż tu nagle, kiedy zaczynamy grać,
Tolek rzuca się na głowę Matthiasa! Pazury tylnych łap wbija mu w ramię, a
przednimi trąca koronę. Matthias próbuje go zwalić, ale strąca koronę, która
zaczepia się na gryfie jego basu. Tolek, oczywiście, za nią! Niestety, nie
mając podparcia, zawisł na strunach, które zaczęły tak przeokropnie zawodzić,
że prawie rozsadziło nam głowy! Od tamtej pory Frodo zamykał wszystko, co
możliwe, a Tolek siedział w oknie, patrzył za nim i miauczał żałośnie, dopóki
nie wrócił.
I to taka zabawna
historyjka. Do tej pory się z niej śmiejemy, a Matthias, zamiast oddać koronę
tej małej dziewczynce, to od razu ją wywalił do kosza, a potem biegał po
Hamburgu, szukając podobnej, o ile nie identycznej. Nie znalazł. Chyba nie miał
wprawy :D
Dobra, idę podokuczać
Szczocie, bo już mnie ręka boli.
Chciałabym przytulić się
do mamy… Ech.
To cześć!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz